Maluchem - wzdluż granic Polski
Blisko
2 miesiące Maluch był testowany, najpierw jeździł bocznymi drogami i blisko
domu, a z czasem wyrywał się na 10 kilometrowe wypady za miasto. Najczęściej
jednak był używany jako środek transportu do i z pracy swego właściciela. Na
dwa dni przed startem w życiową podróż wzdłuż granic Polski został oklejony
mapami i reklamowymi naklejkami patronów medialnych i potencjalnych sponsorów.
Czerwony wyglądał jak sportówka gotowa do wyciowego wyścigu. A miał się z kim ścigać… Wkrótce
po przeprowadzce z Tarnogrodu do Leżajska na sąsiednim podwórku pojawił się
brat bliźniak, trochę starszy, ale z mniejszym zasobem przejechanych
kilometrów. Tak się złożyło, że właściciel Bliźniaka również postanowił
wystawić go na próbę sił i dołączył do rajdu. Więc było ich dwóch. Prawie
identyczne i tu „prawie” nie robi żadnej różnicy, bo oba czerwone.
Nadszedł
długo wyczekiwany dzień startu, pamiętamy ten czwartek. Dzień pierwszy Maluch
przejechał trasę z Leżajska do miejscowości Szuminka koło Włodawy, pokonując
308 km. Ponieważ właściciel Malucha bardzo dba o jego kondycję techniczną, więc
pretekstów do postojów i zatrzymań było wiele. Jako zapalony fotograf i ciekawy
świata architekt oraz odpowiedzialny mąż i ojciec chciał na kliszach
fotograficzno-filmowych uwiecznić niemal wszystkie szczegóły trasy. Ponieważ w
pierwszej części wyprawy był kierowcą i pasażerem w jednej osobie, więc nie
miał żadnego wsparcia w tworzeniu dokumentacji filmowej i stąd te częste
przystanki. I tak na zdjęciach pojawił się pomnik chrząszcza w Szczebrzeszynie,
renesansowy Ratusz w Zamościu i krajobraz wsi niedaleko Zosin, gdzie znajduje
się najdalej wysunięty na wschód punkt Polski. Potem Maluszek zmienił kierunek
jazdy na północ, wzdłuż granicy wschodniej, aby spocząć na nocleg w Szumince
koło Włodawy.
Drugiego
dnia, Bóbr, jak żartobliwie nazywają maluchy na Podlasiu przebył trasę 369
kilometrów wzdłuż wschodniej granicy. W
tych terenach nie lada atrakcją okazała się dla niego przeprawa promowa Melnik
- Zabuże. Egzemplarze z jego rocznika zapewne pamiętają takie przeprawy z
codziennego życia. W strugach deszczu dowiózł swojego kierowcę i pasażera do Garbarki,
miejsca, do którego od stuleci pielgrzymują wyznawcy prawosławia. Dzielnie
pokonując całe spektrum nawierzchni drogowej wschodniej Polski Maluszek dotarł
do Hajnówki, przejścia granicznego w Bobrownikach, by zatrzymać się w
Kruszynianach i zobaczyć najstarszy meczet tatarski w Polsce. Potem wjechał do
Puszczy Augustowskiej, gdzie w pięknej scenerii Jeziora Mikaszewskiego spędził noc.
Dzień
czwarty, to zabranie na pokład dodatkowo
dwóch pasażerek. Już widać było strach w Jego oczach czy podoła takiemu
ciężarowi. Ale co to za ciężar? razem ze 100 kilo. Plan był taki, że Maluch
będzie 2-załagową torpedą, ale nagle pojawił się inny scenariusz i trzeba było
trochę ponegocjować, czy aby da radę z trzema osobami na pokładzie. Tak więc
dalszą trasę z Elbląga przemierzaliśmy
we czwórkę – Maluch, właściciel i dwie pasażerki. Pan Samochodzik teraz potrzebował
częstszych przystanków i krótszych dystansów. Tak więc pierwszy przystanek był
w przydrożnym barze rybnym na posiłek, potem kilkuminutowy odpoczynek na promie
przez odnogę Wisły Nogat. Tu dopiero widać było podziw i uznanie dla czerwonych
bliźniaków z Podkarpacia. Następny przystanek Maluszek miał na Westerplatte,
trzeci w Gdańsku na selfie z Neptunem na Długim Targu, na koniec wjazd do
Sopotu, prawie na molo i wreszcie przystanek na nocleg w Jastrzębiej Górze.
Dzień
piąty – my po śniadaniu, Maluch też zatankowany, ale coś widać obrażony, nie
reaguje na kręcenie kluczykiem, prycha, stęka, każe się popchać. W końcu nie
przyjechaliśmy nad morze na wakacje tylko zaliczyć najdalej na północ wysunięty
kraniec Polski, czyli Gwiazdę Północy. To bardzo sympatyczne miejsce w postaci
kamiennego obelisku z pamiątkową tablicą nad samym urwiskiem. Następnym punktem
zwiedzania była latarnia Jastrzębska i strome zejście na brzeg Bałtyku. Z
Jastrzębiej Góry do Ustki Maluszek przejechał błyskawicznie i bez fochów.
Chwilkę odpoczął w pobliżu Ławeczki Ireny Kwiatkowskiej, bo parking naprawdę
jest bardzo blisko tego pomnika. Ustka powitała nas słoneczną, aczkolwiek
wietrzną pogodą, z czego najbardziej byli zadowoleni windserfingowcy, bo to
wymarzona pogoda na ściganie się i doskonalenie umiejętności. Po kilku fotkach
z ustecką Syrenką Maluszek pojechał do Ustronia Morskiego z zamiarem
pozostania na nocleg. Po krótkich i dość
niesympatycznych negocjacjach z właścicielem kempingu Camper Park na ul.
Nadbrzeżnej, Czerwona Strzała znalazła nocleg w bardziej komfortowych warunkach
na kempingu Pod Brzozami.
W
dzień siódmy nie ma odpoczynku. Po przygodach zdrowotnych Maluszek szczęśliwie
dojechał do bogatyńskiego zakątka Polski. Ale od początku. W pierwszym
napotkanym serwisie wulkanizacyjnym udało się nam naprawić oponę i za
„propagowanie myśli technicznej” pan mechanik chciał tylko symboliczne 2 złote.
Tacy są mechanicy w pobliżu Krzywego Lasu, kawałka ziemi, na której rosną
charakterystycznie i niewytłumaczalnie krzywe sosny. Parę fotek, bo to jedna z
nielicznych atrakcji, do której Maluszek mógł się zbliżyć, a nawet być w centrum.
Chwilę potem kolejny cel naszej podróży – Cedynia, gdzie bitwę stoczył w 972
roku Mieszko I, a za parę kilometrów
Osinów Dolny - najbardziej na zachód wysunięte miejsce w Polsce. Dalej Czerwona
Strzała mknęła drogami możliwie najbliżej granicy zachodniej, przez Kostrzyń
nad Odrą, Krosno Odrzańskie, Ziemię Lubuską, aż do wspomnianej Bogatyni. Tu
niestety Maluszek długo czekał na znalezienie spokojnego, wygodnego i w miarę
taniego noclegu. O dziwo, albo wszystko zajęte, albo tak mało miejsc
noclegowych. Może dlatego, że nie jest to zagłębie turystyczne tylko węglowe. końcu
udało się znaleźć pokój dla nas i bezpieczny parking dla samochodów w
pensjonacie o dwuznacznej nazwie
Eden, ale krótko powiem – nie polecam.
Dzień
ósmy. Wczoraj przy dobrej widoczności udało nam się zarejestrować zarys
wielkiej bogatyńskiej odkrywki węgla brunatnego, a dziś żałujemy, że nie
pojechaliśmy na punkt widokowy. Po raz kolejny sprawdza się przysłowie: „Co
masz zrobić jutro, zrób dzisiaj”. Maluszek został
wręcz zmuszony do objazdu wokół wielkiej dziury, ale nie zobaczył nic. W
deszczu i mgle to tylko działa wyobraźnia (nasza). W ramach rekompensaty za
brak widoków zaproponowaliśmy naszemu czerwonemu towarzyszowi przejazd przez
obce terytorium Republiki Czeskiej. To tylko 25 km, ale już może się pochwalić,
że był za granicą. Po powrocie do Polski Maluszek przeniósł się na krótko w
XIII wiek. Z tego okresu pochodzą pierwsze wzmianki o istnieniu Zamku Czocha.
Do dzisiaj zdobią go piękne dziedzińce, tajemnicze zakamarki i komfortowe
pokoje hotelowe. Z Leśnej Fiacik przemieścił się do Szklarskiej Poręby mijając Świeradów
Zdrój i słynny Zakręt Śmierci. W Szklarskiej Porębie, po krótkim spacerze
wzdłuż jednej głównej ulicy, Malutki Czerwony Skarbek zabrał nas do kościółka
Wang w Karpaczu. Chciał podjechać pod same wrota przeniesionej w całości z
Norwegii świątyni, ale… nie dał rady. Stromy podjazd i zakazy wjazdu wzięły
górę. I wtedy się trochę zbuntował. Odmówił
dalszej jazdy i koniec. Całe szczęście, że kierowca autobusu zajeżdżającego na
przystanek, na którym próbowaliśmy przekonać Maluszka do dalszej jazdy ze
współczuciem i wyrozumiałością na Niego popatrzył. I całe szczęście, że właściciel
Bliźniaka miał pomysł, żeby przedmuchać zbiorniczek paliwa. Maluszek poprychał
trochę, postękał i w końcu dał się przekonać do dalszej jazdy. Tym bardziej, że
zaczęło padać i w Karpaczu nie byłoby co robić, a droga dość daleka, bo
docelowym miejscem na dzisiejszy nocleg była nowo zbudowana altana w ogrodzie posesji
nr 1 przy ul. Kasztanowej w Nowej Rudzie. Maluszek został na prywatnym parkingu
w towarzystwie bliźniaka, a my udaliśmy się do altany, gdzie świętowano 50-te
urodziny właścicielki.
Dzień dziewiąty –
dopiero, a dla niektórych już. Tak czy owak ciężko było wstać po wczorajszych
urodzinach. Gospodarze zatrzymywali nas na dłużej, co chyba spodobało się
Maluszkowi, bo znowu się zakaszlał udając mocno przeziębionego. Ale plan jest
planem. A On to powinien pamiętać ze swojej socjalistycznej młodości. Tak więc
znowu dmuchanie do baku, parę klapsów i ruszył. Do kolejnego noclegu miał ok. 170
km i prawie cały dzień. Najpierw jednak Maluszek wjechał do Rezerwatu Przyrody
Błędne Skały i za całe 20 zł piął się pod górę po licznych zakrętach, aby
wreszcie odpocząć na pięknym parkingu, gdzie inni turyści mogli na Niego
patrzeć z podziwem i uznaniem, a my zagłębić
się w labirynty i zrobić pamiątkowe zdjęcie przy granicznym słupku. W drodze
powrotnej, nasz Maluszek głośnymi strzałami wydechowymi oznajmiał wszystkim, że
jedzie i straszył leśną zwierzynę, ale tak się działo tylko podczas jazdy z
górki. Kolejnym przystankiem w drodze do Rydułtowych było Kłodzko. Podczas gdy
Boberek odpoczywał na parkingu przy dworcu autobusowym my zwiedzaliśmy centrum
miasta z symboliczną płaskorzeźbą wilka na ścianie jednej z kamienic, który „napił się
wody” podczas katastroficznej powodzi w 1997 roku. Dla wyjaśnienia – powódź
była tak wielka, że woda dochodziła do wysokości pyska wilka. Po krótkiej
przerwie Maluch ruszył w drogę prosto pod rydułtowską hołdę, gdzie znowu w
ogrodowej altanie Justyny i Michała czekały na nas pyszne zapiekanki w
bułeczkach, specjalność Pani Domu.
Dzień dziesiąty.
Długie rozmowy Polaków sprawiły, że Maluszek mógł sobie trochę dłużej rano
odpocząć, po czym pożegnał się z gospodarzami, Bliźniakiem i ruszył dalej w
samotną podróż do Krościenka nad Dunajcem, czyli ok 250 km bo przez Pszczynę,
Brzeszcze, Wadowice i Zakopane. O ile większość nazw jest znana to skąd
Brzeszcze? Dziwił się Maluch. Najpierw
jednak Pszczyna i spacer wczesnym sobotnim rankiem po parku i wokół
renesansowego pałacu, którego ostatnią właścicielką była Angielka, Mary Theresa
Olivia Cornwallis-West, księżna von Pless, nazywana Daisy. W Brzeszczach
Maluszek podjechał po blok, w którym niegdyś
mieszkał jego kierowca i właściciel. No cóż, blok jak blok stoi nadal,
wyremontowany, a mieszkaniu nowi
lokatorzy. Ale jest też szkoła i kościół, na które z sentymentem i miłym wspomnieniem
lat dziecinnych patrzył kierowca, w jednej osobie również mąż i ojciec. A
Maluszek nic z tego nie rozumiał, chociaż mówiliśmy, że jesteśmy bardzo blisko
Jego miejsca urodzenia (tzn. produkcji). Skoro już o tym mowa, to należy
wspomnieć, że obaj, i właściciel i Fiacik urodzili się w Bielsku Białej. Czyż
to nie fantastyczny zbieg okoliczności? Ale dosyć przeszłości. Przed nami
Wadowice, gdzie „wszystko się zaczęło”, coś się skończyło, ale kremówki są nadal.
Na beskidzkich drogach Maluszek spisywał się wyjątkowo dzielnie, trochę
straszył wystrzałami, ale jechał. Obawialiśmy się jednak co będzie w Wysokich
Tatrach. Ale i tu Maluszek dał z siebie wszystko i stanął na wysokości zadania
czyli przy Krupówkach w Zakopanem. W nagrodę dostał 2 godziny odpoczynku, bo
tyle nam było trzeba, aby przemierzyć zatłoczone Krupówki z góry na dół
odkrywając liczne zmiany w wystroju tego deptaku. Po zrobieniu pamiątkowych
zdjęć z Giewontem w tle, ruszyliśmy w dalszą drogę. Właściwie cel nie był wytyczony,
a że ok. 19.00 byliśmy w Krościenku n/Dunajcem to postanowiliśmy tu zostać na
nocleg. Czerwona strzała została zaparkowana na podwórku pensjonatu bez nazwy,
a my kibicowaliśmy biegaczom nocnego biegu.
Dzień
jedenasty. Ostatni dzień urlopu, koty czekają w domu, czas wracać, a po drodze
jest jeszcze tle miejsc, które Maluch chciałby odwiedzić. Więc tak na szybko
wpada do zamku w Niedzicy, przejeżdżając po zaporze wodnej na Zbiorniku
Czorsztyńskim, potem odwiedza na przystani flisackiej w Sromowcach Niżnych
flisaków, gdzie wzbudza ich podziw i sentyment, a kiedy ma problem z
zamknięciem drzwi, to oczywiście z pomocnym żartem przychodzą flisacy. Bo któż
mógłby powiedzieć, że „Panocku, z tymi drzwiami to jak z teściową, jak się nie przy…li,
to się nie zamknie”. Pożegnawszy flisaków wjeżdża na muszyński rynek, gdzie
kierowca i pasażerki udają się do restauracji na obiad. Było coś dla brzucha, a
teraz kolej na coś dla ducha. Maluszek przyjechał do kościoła. Wcale nie po to,
aby być poświęconym, bo to jeszcze nie jest dzień Św. Krzysztofa, ale by
pozwolić zobaczyć swoim pasażerom Ogród Biblijny. Veni, vidi i pojechał dalej.
Niedaleko, bo kilka kilometrów od Muszyny jest wspaniałe uzdrowisko, ośrodek narciarski
i uroczy hotel Krynica w Krynicy Górskiej. Tu przyjeżdżają inne nasze samochody
wioząc nas na narty albo spotkania towarzyskie, ale ten Maluszek tu na pewno
jeszcze nie był, więc na pamiątkę zrobiliśmy Mu fotkę pod samą Jaworzyną
Krynicką. Stąd już pojechał bezpośrednio do domu. Zabrakło jednego dnia, żeby
dotrzeć do najdalej wysuniętego na południe krańca Polski, czyli na – szczyt
Opołonek w gminie Lutowiska i jak na razie nie będzie to możliwe, bo
Bieszczadzki Park Narodowy nie wydaje pozwolenia na zdobycie tego szczytu. Ale
żeby postawić kropkę nad „i” Maluszek pojedzie w najbliższy wolny weekend w
Bieszczady do Wołosatego, najdalej jak tylko można dojechać na południe Polski.
Dzień dwunasty. Po
tygodniowej przerwie ale zgodnie z obietnicą Fiacik pojechał dokończyć swoją
życiową podróż. Od rana jechało mu się bardzo dobrze, jednak po degustacji
serów w bacówce w okolicach Komańczy zaczął się dusić i kaszleć i nie reagować
na polecenia kierowcy. Niewiele pomagało pchanie z pomocą przygodnych turystów,
nic nie dało dmuchanie do filtra paliwa. No trudno, kiedyś to się musiało stać.
Przed odholowaniem do domu jeszcze raz postanowiliśmy dmuchnąć i pchnąć i …
zapalił. Dzielny Maluszek. Na kolejnych przystankach, albo cały czas miał
włączony silnik, albo ryzykowaliśmy. Najgorzej było w skansenie kolejki
wąskotorowej w Cisnej, tyle ludzi… na pewno by pomogli, ale nie dał im powodu do satysfakcji i zapalił
bez problemu i dalej już bez problemu przemierzał bieszczadzką pętlę. Popatrzył
na Połoninę Caryńską i Wetlińską, przejechał widokową serpentyną, został
sfilmowany pod tabliczką miejscowości Wołosate, tam, gdzie miał dzisiaj
dojechać i osiągnąć najbardziej wysunięty na południe kraniec Polski. Ale to
jeszcze nie koniec wyprawy, bo przecież trzeba dojechać do domu. Po drodze
Maluszek się zatrzymał w ostoi żubrów w Mucznem, gdzie chyba Mu się spodobało,
bo nie chciał się stamtąd ruszyć. Skuszony obietnicą zatankowania i posilenia
swoich pasażerów w restauracji Stary Młyn w Ustrzykach Dolnych, ruszył w drogę.
Na kolejny przystanek zatrzymał się w Przemyślu na pyszne lody jogurtowe, a
potem dopiero w domu. Już wjeżdżając na podwórko widać było, że ma dość. Każdy tak
ma po długiej podróży. Ale niewiele trzeba czasu, aby zregenerować siły i wymyślić
kolejną trasę. Maluszek tylko czeka na to.
Ala
Komentarze
Prześlij komentarz