Najpiękniejsze kaniony ameryki - USA
Są
miejsca na ziemi, które nawet najbardziej zatwardziałego malkontenta potrafią
wprawić w zachwyt. Znaleźć je można na środkowym wschodzie Stanów Zjednoczonych
na granicy stanów Arizona, Utah, Nowy Meksyk i Kolorado. Tutaj rozpościera się,
płaskowyż Kolorado, który jest największym na świecie obszarem występowania
kanionów. Jest też największym w USA skupiskiem parków narodowych.
To
już 16-ty dzień mojej podróży po Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej. Wczesnym
rankiem wychylam głowę z motelu, i spoglądam na okoliczne góry, które powoli
pokrywają promienie wschodzącego słońca wydobywając z nich ciepły czerwony
kolor. Miejscowość Hurricane w której spędziłem noc, leży na skraju
najpiękniejszych parków stanu Utah i całej Ameryki. Południowa część stanu jest
prawdziwym cudem geologii. Ziemia dosłownie odsłania tu swoje oblicze, pocięte
urwiskami i różnobarwnymi kanionami. Nie ma tutaj szans na płaską monotonię:
niewidoczne z góry rzeki tworzą głębokie wąwozy w bezkresnych pustynnych
płaskowyżach, a z pośród krzewów bylicy tu i tam sterczą, niesamowite
piaskowcowe wieżyce. Odpalam samochód i powoli zagłębiam się w świat kanionów.
Po kilkudziesięciu kilometrach zatrzymuję się na przydrożnym parkingu, gdzie
doskonale widać bogactwo tych ziem. Na drewnianych stołach, połyskują dorodne
okazy minerałów i kamieni półszlachetnych sprzedawanych przez okoliczną
ludność. Gratka nie tylko dla kolekcjonerów. Kolejne kilometry i wjeżdżam do
Zion National Park. Spod doskonale zorganizowanego Visitor Center, niewielkim
busem, zwinnie poruszającym się po krętej drodze, wyruszam w głąb parku. Zion
National Park, przywitał mnie wymarzoną pogodą. Południowe słońce potęgowało
intensywność wszechobecnej czerwonej ziemi i soczystej zieleni drzew, sprawiając,
że widoki dookoła stawały się aż nierealne. Skalne, niemal pionowe ściany,
przypory i kopuły niczym świątynie wzywają wiernych do oddania hołdu. Teraz już
wiem, dlaczego mormońscy osadnicy, kiedy ujrzeli tę scenerię w połowie XIX
wieku, nazwali ją Zion, czyli Syjon, a charakterystycznym skałom nadali takie
nazwy jak: Wielki Biały Tron, Dwór Patriarchów, Przystań Aniołów czy Świątynia
Sinaway, spod której wyruszam na szlak wzdłuż Zion Canyon.
Jego niemal pionowe
ściany należą do najwyższych w Ameryce Północnej. Idąc w górę rzeki, podziwiam wspaniałe
formacje skalne oraz oazy zieleni - zwane wiszącymi ogrodami - tworzące się w
miejscach gdzie woda przesącza się przez piaskowiec. Miejsca te są pełne mchów,
paproci, kroplików, orlików i endemicznych ślimaków. W parku występuje też
bieluń dziędzierzawa, nazywaną - Lilią Zionu - trująca roślina o białych, trąbkowatych
kwiatach, które otwierają się wieczorem, przyciągając wzrok wędrowców. Jestem w
miejscu, gdzie rzeka całkowicie zajmuje dno wąwozu. Czas na zmianę obuwia. Buty
trekingowe lądują w plecaku, a na nogi gumowe sandały. Dopiero teraz zaczyna
się największa atrakcja tego szlaku, trzykilometrowy marsz w głąb kanionu. Skalne
urwiska prawie całkowicie zacieniają wąwóz, a pod nogami chłodna, krystalicznie
czysta woda. Co jakiś czas, wąwóz zacieśnia się do kilkunastu metrów, a za
każdy zakrętem nowe zachwycające widoki. Wiosną, kiedy topnieją śniegi, a także
latem w okresie deszczowych burz, należy zapomnieć o pokonywaniu szlaku. Pogoda
jest nieprzewidywalna, więc ostrożności nigdy dosyć. Nagła fala po ulewie
potrafi runąć z prędkością pociągu pośpiesznego, niszcząc wszystko, co spotka
na swojej drodze. Wycieczkę należy zaplanować na suche letnie miesiące, a przed
wyruszeniem pilnie śledzić zapowiedzi meteorologów i zasięgnąć porady u
strażników. Po dwóch godzinach, marszu wyruszam do Weeping Rock - Płaczącej
Skały, gdzie źródlana woda, zrasza wypełniający skalną niszę ogród. Szybko
wpadam na pomysł, aby łyknąć ściekających ze skały chłodnych kropel wody, ku zdziwieniu
amerykańskich turystów. Dopiero później zauważam tabliczkę, że woda może
zawierać trujące bakterie - no cóż - informacja była zdecydowanie za późno.
Samochodem wyruszam na wschód, wzdłuż jednego z dopływów rzeki Vergin. Szosa
pnie się zygzakami, do długiego na 1600 m tunelu, wybudowanego w 1930 roku dla
skrócenia trasy łączącej parki Zion, kanionu Brice i Wielkiego Kanionu. Po
drodze podziwiam, naturalną skalną niszę, znaną jako Great Arch of Zion -
Wielki Łuk Syjonu.
Po
drugiej stronie tunelu, trasa wije się wśród wspaniale ukształtowanych form
skalnych, wyglądających jak skamieniałe fale morskie. Czerwone, różowe,
gdzieniegdzie żółte i brązowe barwy skał to w głównej mierze ślady żelaza. Tuż
przy wschodnim wjeździe do parku znajdują się skamieniałe wydmy. Spośród nich
wyróżnia się Checkerboard Mesa – Kratownica, kremowy gigant o powierzchni
poprzecinanej poziomymi i pionowymi pęknięciami.
Opuszczam
ten wspaniały kanion, by po godzinie jazdy znaleźć się w zupełnie innym świecie.
Brice Canyon - kolejne dzieło natury, które powala na kolana. Już zbliżając się
do ogromnego zapadliska, czuję jak serce bije szybciej. Przed mną bajkowy
krajobraz, pełen czerwonych wież, na których balansują głazy, naturalnych
mostów, iglic i skalnych łuków przeczących zasadom grawitacji.
Dla pierwszego
Europejczyka, Ebenezera Bryce’a, mormońskiego cieśli, który pod koniec XIX
wieku bezskutecznie usiłował założyć ranczo w tej okolicy, było to tylko
„przeklęte miejsce, gdy zgubi się w nim krowę”. Bryce Canyon, geologicznie nie
jest klasycznym kanionem - to kilka olbrzymich amfiteatrów, leżących poniżej
krawędzi wysokiego na 2700 m płaskowyżu. Amfiteatry stworzone przez niszczące
siły wody i powietrza wypełnione zostały setkami bajecznych formacji skalnych.
Fantastyczne kształty zostały ubrane w soczystą czerwień, blady róż i różne
odcienie oranżu sprawiają, że wszystko dookoła jest jakby z innego świata.
Obecnie
dla większości turystów wizyta w parku to możliwość podziwiania panoramy z
punktów widokowych usytuowanych przy drodze wzdłuż urwiska. Najczęściej
odwiedzany jest Sunset Point - Punkt Zachodzącego Słońca, z którego godzinami
można spoglądać na zmieniające się kolory otulające setki pionowych sterczyn.
Najwięcej wrażeń dostarczają jednak piesze wycieczki w dół kanionu. 3-kilometrowy
szlak prowadzi ostro nawet 300 m w dół, przez chłodne kaniony, gdzie można
podziwiać surrealistyczne krajobrazy kotliny zwanej - Queen’s Garden - Ogród
Królowej. Nazwa ta znakomicie oddaje to, co tutaj można zobaczyć. Drzewa
przeciskające się pomiędzy skałami w stronę słońca, skalne labirynty, wąwozy i
te niesamowite kolory. Ze szlaku znakomicie widać - Młot Tora - gdzie na
szczycie skalnej iglicy osadziła się twarda skała, w kształcie grzyba, balansujące
wbrew prawom fizyki.
Kolejny
dzień. Słońce powoli przegania poranny chłód - czas ruszać w dalszą drogę.
Przede mną atrakcja, której zdjęcia zobaczyłem gdzieś na stronach internetowych
reklamujących cuda natury. Długo poszukiwałem tego miejsca, o którym
przewodniki pisały zdawkowo i lakonicznie. Wiedziałem tylko, że ten kanion
znajduje się gdzieś obok miasteczka Page. Tutaj też znalazłem biuro
turystyczne, które oferowało wyjazdy do kanionu. Niestety cena była mocno
przesadzona. Wiem tylko, że są dwa kaniony górny i dolny, niestety o dolnym niechętnie
rozmawiają w biurze. Ale jak tam trafić? No cóż Polak potrafi. Wpadam na
pomysł, aby jechać za samochodem z lokalnego biura podróży. Po kilku kilometrach
jestem przy Lower Antelopa Canyon, znajdujący się na terenie Indian Navaho. Brak
jakiejkolwiek informacji i reklamy. Przede mną pustynia, płaski teren
gdzieniegdzie porośnięty niewielkimi krzewami i niesamowity upał. Gdzieś w
oddali pospiesznie zbita drewniana budka a w niej Indiański przewodnik, który
za 15 dolarów pokazuje mi ciasną szczelinę, przez którą mam wejść.
Wciągam
brzuch, przeciskam torbę fotograficzną, plecak, i próbuję przejść przez ciasną rozpadlinę.
Parę metalowych schodków w dół i widok zapierający dech w piersiach. Promienie
wpadające z góry przez wąskie szczeliny zaczynają wydobywać ze skał wspaniałe
kolory. Od jaskrawej bieli, przez żółcie, pomarańcze, czerwienie i fiolety, do
intensywnej czerni. A to wszystko na tle nieprawdopodobnie ukształtowanych
skał. Ponad godzinę spędzam na dnie kanionu.
Mam sporo czasu na spokojne
podziwianie kształtów, które wyżłobił wartki strumień wody przepływający tędy
od tysięcy lat. I dzisiaj, na metalowych schodkach widać naniesione przez wodę,
drobne patyki i trawy. A wielkie masy wody, mogą pokazać się tutaj
błyskawicznie, pomimo iż nad nami świeci słońce. Wystarczy, że kilka kilometrów
w górę kanion spadnie deszcz. 10-lat temu zginęło tutaj 7 turystów, których na
czas nie ostrzeżono przed zbliżającą się wodą. Jestem na końcu kanionu, gdzie
woda wpada do skalnego wąwozu. Po metalowych schodkach, których barierki
rozgrzane na słońcu trudno dotknąć, można wydostać się na górę. Jednak unikając
rozgrzanej pustyni, wracam tą samą trasą, przez kanion, ponownie przeciskając
się skalnymi szczelinami. Z trudem wydostaję się z Kanionu, przy którym
przewodnik pokazuje odcisk trójpalczastych łap dinozaurów. Ciekawe czy są
oryginalne?. Może i tak, w końcu jestem na terenach, gdzie odnaleziono liczne
ich szczątki. Co jakiś czas, w głowie układam ranking najpiękniejszych miejsc
na świecie jakie zobaczyłem. Od tego momentu, na jednym z czołowych miejsc, na
pewno będzie widniał napis - Antelopa Canyon.
Wyruszam
na południe, ponownie do Arizony. Tu czeka na mnie jedna z najsłynniejszych
atrakcji Ameryki. Miejsce, które obok Nowego Jorku i wodospadów Niagara,
jednoznacznie kojarzy się z podróżą po Stanach - Wielki Kanion Kolorado.
Grand
Canyon - najbardziej imponujący w świecie przykład działania erozji, dla
geologów - otwarta księga dziejów Ziemi, dla milionów turystów - oszałamiający
cud natury. Pomimo takiej popularności wyobraźnia człowieka nadal pozostaje
wobec niego bezradna. Żadna fotografia, żadne dane statystyczne nie są w stanie
pokazać jego wielkości i kolorów. Gigantyczna, rozpadlina w ziemi - głęboka na
1500 m i szeroka od 5 do 30 km, wypełnia bezkresną przestrzeń, o
oszałamiających kształtach i kolorach. Przyroda pokazuje tu taką potęgę i
obojętność wobec krótkiego żywota ludzkiego, że człowiek czuje się nie tyle
rozczarowany, ile mały i bezsilny. Około 10 milionów lat temu rozpoczął się
proces kształtowania Wyżyny Kolorado. Ruchy skorupy ziemskiej wypiętrzyły
rozległą równinę, rzeki zaś zaczęły drążyć kanały w skałach. Od krawędzi u
góry, po samo dno poszczególne warstwy skalne i skamieniały - zapis - jaki się
w nich utrwalił, łatwo dają się rozróżnić według różnych kolorów i odcieni. A
warstw jest zadziwiająco wiele, ponieważ Wielki Kanion Kolorado przy dnie
odsłania najstarsze pokłady geologiczne, jakie w ogóle odkryto na Ziemi. To
przysłowiowa - Otwarta Księga Dziejów Ziemi. Zdjęcia satelitarne wykazują, że
rzeka Kolorado właściwie płynie przez sam środek ogromnego wzgórza - które
Indianie nazwali Kaibab, góra bez szczytu. Badania dowodzą, że kanion nadal
pogłębia się w tempie 15 m na milion lat.
W
parku jest wiele punktów widokowych rozlokowanych wzdłuż ponad 50-cio
kilometrowej, ogólnie dostępnej krawędzi. Z każdego jest inny widok. Zresztą
zależy on nie tylko od miejsca obserwacji, ale także od pory dnia i pogody.
Słońce i cienie przepływających chmur nieustannie zmieniają barwy skał i
ukazują wciąż nowe kształty tarasów i skalnych wypustów. Godzinami można się
wpatrywać w ten majestatyczny krajobraz. A Wielki Kanion nigdy nie wygląda tak
samo.
Opuszczam
kaniony i oglądając się za siebie z zazdrością spoglądam na cuda, które
stworzyła przyroda zadając sobie pytanie - dlaczego zawsze „naj” musi być w
Ameryce.
Komentarze
Prześlij komentarz